Komentarze: 2
Jestem już licealistka. Pierwsza na liscie przyjetych ^ ^ do Puszczy Mariańskiej :)
Jestem już licealistka. Pierwsza na liscie przyjetych ^ ^ do Puszczy Mariańskiej :)
Sprawa nabrałą jeszcze dziwniejszego obrotu.
Saska twierdzi, ze nie rozmaliała o tym ze swoją mamą. Co więcej- to niepodobne do jej mamy, by wyskakiwała z takim tekstem do meine mutter. Co więcej po raz drugi!- Obie mamy rozmawiały z sobą ostatnio chyhba z miesiąc temu! Ktoś tu klamie- i to chyba wlasnie moja mama...
Nie zapytam, dlaczego, bo nie chce znac odpowiedzi.
+ + +
"Siedem takich miesięcy. I poza tymi sekretnymi, palącymi spojrzeniami ani słowa od Snape'a. (...) Jak ktokolwiek mógł cię całować, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie - a potem zupełnie wycofać się na ponad pół roku, bez jednego słowa na ten temat?
Tylko Snape, gorzko odpowiedział sam sobie Harry. Frustrujący sukinsyn"
/z "Serii Herbacianej", gdyż ten fic ostatnio czytam/
Otóż nie, Harry. Mam te sama sytuacje.
Siedem...no, prawie siedem miesiecy temu (a byl to dokladnie 01 stycznia tegoz roku) mnie tez zapewniano o milosci i o wszytskim, co najwieksze. I co? I tez sie nie odzywa, >>fustrujacy sukinsyn<<
Na wieczorku pozegnalnym zamowilam dla niego piosenke (nic wielkiego- "Zostanmy razem" stachurskyego - nic innego nie przychodzilo mi do glowy). Nawet nie zostalam ujrzec jego reakcje. Pobieglam na parter, usiadlam przed hala sportowa i biblioteka i dlugo lakalam, bo inaczej tego nazwac sie nie da.
A potem? Potem wytarlam lzy i wrocilam na zabawe, taka jaka mnie wszyscy znaja- usmiechnieta, wesola, przezabawna.
Wracajac do wieczorku, to na szczescie po mimo tego (a w sumie jeszcze dwoch podobnych) incydentow bawialam sie swietnie. Poskakalam sobie, hej! I to w glanach!
I z 4 odciskami.
Jak sobie narobilam te odciski? Dluga historaia, ale jesli chcecie, to przeczytajcie.(wybacz, Aniu, ze cytuje tutaj fragment listu do ciebie, mam nadzieje, ze sie nie pogniewasz)
"Zacznijmy od poczatku dnia, kiedy mielismy wieczorek- 15 czerwca (wtorek).
Mialbyc to dzien wolny od szkoly, niestety musialam przyjsc do szkoly na 9.00 napisac prace z niemieckiego. Wiec obudzilam sie rano- 7.00. Nie zjadlam sniadania i poszlam na msze -(oktawa Bozego Ciala w intencji umierajacego dziadka Anieli) -7.30 - 8.15.
Poszlam do szkoly. O 9.00 pani od niemca przeprosila mnie, ale nie wziela mojej pracy. Strojenie sali mialo sie zaczac dopiero od 14.00. Moglam wrocic do domu, ale wolalam zrobic to, co dluzszy czas juz planowalam. Poszlam do Lutkowki. Sasiedniej wsi oddalonej od nas 5 kilometrow. Poszlam.
Bardzo uwazalam, by nie napatoczyc sie na nikogo znajomego, co mi sie udalo. Szlam, szlam i doszalam :) W szkole w Lutkowce zalatwilam moje sprawy do zalatwienia, tzn. wreczylam egzemplarz naszej gazetki "lupiez" chlopakowi, z ktorym robilam wywiad na przegladzie artystycznym (a robilam wtedy ten wywiad tylko dlatego, iz chcialam miec jego zdjecie- wygladal tocka w tockie jak Harry Potter _^_" mniejsza z tym). Dowiedzialam sie tez, ze pani zorientowanej o konkursie Warszawskim (gdzie mamy zamiar wystawic swoja sztuke) nie ma dzis w szkole. Wiec co mi pozostalo? poszlam z powrotem. Wybralam inna droge, niz ta, ktora dochodzilam, nie zdajac sobie sprawy,ze przejde dodatkowe 3 kilometry. Szlam, szlam i szlam...jeden facet chcial mnie podwiesc, ale wolalam nie ryzykowac..
On- Do Wygnanki moge podwiesc
Ja- nie, dziekuje, ide w inna strone, do kolezanki...
(za kawalek czasu- znowu mija mnie samochod tego facet)
On-( ze smiechem) No i czego oszukujesz?
Ja (konsternacja) ;)
Oprócz chwil, kiedy stwierdzilam, ze porobily mi sie odciski, lub goraczkowych mysli "GDZIE JA DO DZUMY JASNEJ JESTEM???" byla to bardzo fajna i zdrowa wycieczka.
Crazy it's my life.
Wycieczka owa zajela mi czas miedzy 9.25- 11.45 (12 km niecale 3 godziny prawie bez odpoczynku? pielgrzymki robia swoje). Gdy doszlam do szkoly, okazalo sie, ze przygotowania trwaja, wiec przylaczylam sie. I tak, zawieszjac balony, biegajac po sznurek, zaklejajac okna zlecial mi czas do 14.30. Pomaszerowalam do domu i zaczelam szykowac sie na party, zaczynajace sie o 16.00. No to do wanny siup (ten siup zdeczka utrudniony odciskami), wlosy myje, nogi gole (tylko raz sie zacielam, pod kolanem-bolalo). Po godzinie biegania, znajdowania rzeczy i robienia burdelu w mieszkaniu bylam gotowa. Damski garnitur, męskawa koszula biala, kilka pieszczoszek, podkreslone oczy, biale cienie na powiekach i przestrzeni do brwi, no i glany, oczywiscie...
Imprezka zaczynala sie drętwo, ale rozkrecila sie (kto chce sie bawic, ten bedzie sie bawic). W sumie niekiedy brakowalo mi tchu lub zwalalam sie na parapet bez sily, ale prawie caly czas skakalam jak sprezynka :)
Odciski, nie odciski, ostatni raz bawie sie w tym towarzystwie, gdzie na szczescie wiecej bylo smiechu niz lez. Impreza skonczyla sie o 22.05 (ostatnia piosenka to "Kocham cie jak Irlandie"...Wykrzyczalam ja zachrypnietym juz glosem i caly czas myslalam o tym "fustrujacym sukinsynie"...). Chwila sprzatania (22.35) i wychodzimy do domku...pada. Na szczecie ja i moj brat mamy chalupke niecale 800 metrow od szkoly...jakos sie dowloklam. Zdazylam jeszcze przepisac tatusiowe pismo na kompie (ledwo trafilam w klawisze, ale co tam...), wskoczylam do wanny i zaesemseowalam do "fustrujacego sukinsyna".
Twierdzi, ze caly czas o mnie mysli, ale to troche zalatuje klamstwem...
W koncu zasnelam nad sluchujac, czy nie doszedl jeszcze sms, byla godzina 12.30.
A rano zwloklam sie obolala do szkoly, rozpoczynajac nastepny szalony dzien mojego szalonego zycia...
--Das Ende---"
Crazy, crazy, crazy it's my life...
+ + +
ach tak.
86.
Tyle punktow uzyskalam na egzaminie gimnazhjalnym. Wynik przyzwoity, choc nie zachwycajacy, mimo, ze najwiekszy w tym roczniku. najbardziej jestem zadawolona, ze z testu humanistycznego uzyskalam punktow 49- zrobilam blad w jakims zadaniu zamkniety. Ciekawe, ktorym?
Tak wiec dozycajac do tego jeszcze srednia 5,42 do liceum sie dostane.
"Fustrujacy sukinsyn" wybiera sie do innej placowki...
+++++++
++++++
+++++
++++
+++
++
+
jest mi zle, zle, zle...
ale to od dłuzszego czasu tak...
Moja mama nie lubi mojej kumpelki Saski. Powiedzialam o tym Sasce (przyklad w rozmowie- jak to ludzie oceniaja po wygladzie, wcale drugiej osoby nie znajac). Zapominalam , ze Saska ma dobry kontakt z swoja mama, o wszytskim jej mowi. O tym tez powiedziala. I w koncu mama Saski zapytala mojej mamy, dlaczego ona nie lubi saski.
poplatane? Tak, poplątane. I conajgorsze, moja mamma powiedziala do mnie potem tak:
"Uwalam ci, bardzo ci ufalam, wierzylam, ze mozna ci duzo powiedziec, a ty wszytsko rozgadalas"
Ale to nie jest prawda. Ja naprawde, prosze mi wierzyc (nikt mi nie wierzy), nie mowie takich rzeczy na prawo i na lewo. Tylko ten jeden raz..
I nie jest prawdą, ze mama mi ufa. Owszem, gada ze mną duzo- kiedy nie ma w domu mojej siostry. Ale to nie znaczy, ze mi ufa. Jak mozna ufac osobie, ktora zyje w swoim wlasnym , chaotycznym swiecie? I nic nie mówi na ten temat? Nie chce mowic?
Ja sie zaczynam bac, zaczynam sie bac...
pojde do psychologa, musze pojsc, musze...
...
..
.